
To wspomnienia kobiety, która jako agentka Armii Krajowej współpracowała z NKWD i Urzędem Bezpieczeństwa. Ludwika Zachariasiewicz była jedynaczką. Wybuch drugiej wojny światowej przerwał sielankę i sprawił, że dziewczyna musiała przedwcześnie wydorośleć. Dzięki różnym zbiegom okoliczności zaczęła działać w konspiracji. Początkowo roznosiła w Warszawie ulotki i nielegalną prasę. Z czasem jej brawura, uroda i błyskotliwość stały się tak wielkim atutem, że wyznaczono jej nową misję – miała bywać w stołecznych kasynach, które upodobali sobie Niemcy. Tam pod wpływem emocji i alkoholu często wymykały im się cenne informacje. Kolejnym ważnym etapem w życiu Ludwiki stało się wkroczenie na tereny Polski Armii Czerwonej. Teraz powierzono jej najbardziej niebezpieczną misję. Dziewczyna, zgodnie z rozkazami dowódców, zgłosiła się do NKWD, by ujawnić swoją akowską przeszłość i tą szczerością oraz kokieterią wkraść się w łaski sowietów. Było to zadanie wyjątkowo ryzykowne, ale się udało. Zachariasiewicz grała rolę naiwnej, młodziutkiej elegantki, która może przydać się enkawudzistom. Podobnie postąpiła kilkanaście miesięcy później, zdobywając zaufanie ubeków. Odtąd stała się cennym źródłem informacji dla polskiego podziemia. Praca w wywiadzie miała swoją cenę. Do ciągłego stresu i strachu dołączyło poczucie osamotnienia i niezrozumienia. Najbardziej bolesne było odrzucenie i pogarda ze strony otoczenia, które nie wiedziało, że Ludwika jest agentką. Traktowano ją jak zdrajczynię i kochankę Rosjan. Śledząc jej losy, trudno oprzeć się wrażeniu, że życie napisało dla niej wyjątkowo dramatyczny scenariusz. To postać tragiczna, tym bardziej, że w wielu momentach swojej podziemnej pracy była zdana wyłącznie na siebie. Autorka nie jest człowiekiem idealnym i nie stara się na takiego kreować. Opisała najważniejszy etap w swoim życiu, który zaważył na jej późniejszych losach i wciąż powraca we wspomnieniach. Wciąż zmusza też do stawiania sobie pytań, na które trudno znaleźć odpowiedzi.