
„Łupkowata szarość nocy, matowa czerń tunelu, niebieskawa biel śniegu i odrobinę ciemniejszy odcień lodu” – w ten sposób, już od pierwszych stron książki, Bernard Minier wprowadza czytelnika w mroczny nastrój. Nastrój ponury, posępny, mroźny. Dosłownie mrożący krew w żyłach. Czterdziestoletnia Kirsten Nigaard, inspektor norweskiej policji, jedzie pociągiem z Oslo do Bergen. Tam została zamordowana kobieta, zatrudniona na platformie wiertniczej na Morzu Północnym. Zabójstwa dokonano w kościele, a ciało kobiety pozostawione na ołtarzu. Natomiast w kieszeni ofiary znaleziono skrawek papieru z napisem: Kirsten Nigaard. Na platformie wiertniczej, podczas przesłuchiwania personelu, brakuje jednego mężczyzny. W jego kabinie Kirsten trafia na plik zdjęć, które przedstawiają mężczyznę w pewnej miejscowość we Francji. W ten sposób schodzą się drogi dwóch policjantów kryminalnych, Kristen z Oslo i komendanta Martina Servaza z Tuluzy. Nieobecny pracownik nazywa się Julian Hirtmann, tak samo jak nieuchwytny psychopatyczny morderca, którego komendant ściga od kilku lat. Ku swemu zaskoczeniu na zdjęciach Servaz rozpoznaje siebie. I tak zaczyna się nierówna gra, w której karty rozkłada właśnie Hirtmann.