
„Jak pokochać centra handlowe” to przede wszystkim opowieść o macierzyństwie. Trudnym, nieokiełznanym, macierzyństwie non-fiction. O rodzicielstwie współczesnym, które wpadło w imadło „wypada/nie wypada”. Bo bycie mamą to dziś, albo bycie mamą fit, która harmonijnie łączy obowiązki matki i pracownika miesiąca, wieczorami podczytując książki Juula, albo też bycie mamą w duchu slow life – totalnie oddaną macierzyństwu – wliczając w to posiłki wege i wyprawy za miasto do zaprzyjaźnionego rolnika po bio warzywa. Narzekanie, frytki z fast fooda, kreskówki o wątpliwej moralności, stosy prania, nieporządek i chaos organizacyjny są obrazoburcze. Dlatego kłamiemy, kłamiemy na potęgę, sobie, rodzinie, przyjaciołom, znajomym z Facebooka, że dajemy radę, że jest tylko bosko (dobrze to przedstawiła autorka używając przykładu retuszowania i kadrowania rodzinnych zdjęć). Bo inaczej nie można, nie wypada mówić o porażkach. Oceny bowiem płyną zewsząd, a te najbardziej radykalne od innych młodych matek („Nie karmisz piersią? – twoje dziecko będzie miało spore deficyty”, „Nosiłaś na rękach – to teraz masz za swoje, bo się przyzwyczaiło” itd., itd.). I tu zdecydowanie książka Fiedorczuk jest czystą prawdą wydartą z każdej, polskiej matki.