Do wielkopolskiego miasteczka położonego nad rzeką Szarką przybyły z czterech stron świata z bagażem wojennych wspomnień, o których chciałyby zapomnieć. Jednak być sobą, to nie znaczy porzucać, co bolesne czy niechciane. Czy jest możliwe wyparcie się swojego dzieciństwa, choćby było trudne do zniesienia? Pamięć przebytej drogi wciąż powraca i nie pozwala wyrzec się własnego życiorysu.
12 kwietnia spotkały się w naszej bibliotece, aby wspomnieć tę bolesną drogę: Stefania Chorążyczewska (z domu Mazurkiewicz), Longina Eckert (z domu Wyspiańska), Joanna Natkiewicz (z domu Idczak) i Irena Tomiak-Wesoła (z domu Bartkowiak). Cztery Chryzantemy z Nowego Tomyśla autorstwa Teresy Tomsi, poetki, eseistki, animatorki kultury, autorki książki Dom utracony, dom ocalony , poświęconej losom kobiet sybiraczek.
Na spotkaniu, które poprowadziła Teresa Tomsia obecni byli członkowie Koła Związku Sybiraków, ich rodziny, przyjaciele oraz wszyscy, którzy chcieli wysłuchać tych odważnych kobiet oraz ich trudnych, wzruszających, często bolesnych opowieści. Swoją obecnością zaszczycił również Jacek Bartkowiak – Dyrektor Departamentu Kultury Urzędu Marszałkowskiego, a prywatnie bratanek pani Ireny Tomiak-Wesołej. Wieczór wzbogaciły fragmenty wspomnień, które ukazały się na łamach najnowszego numeru Przeglądu Nowotomyskiego , a które czytały uczennice Zespołu Szkół nr 2 im. Stanisława Staszica w Nowym Tomyślu. Podniosłym momentem było odczytanie i wręczenie przez Burmistrza Nowego Tomyśla Henryka Helwinga, w obecności Przewodniczącego Rady Miejskiej Tomasza Wlekłego okolicznościowych adresów. Gratulacje popłynęły również ze strony przybyłych na spotkanie innych nowotomyskich sybiraczek.
Posłuchajmy opowieści nowotomyskich Chryzantem…
Stefania Mazurkiewicz Chorążyczewska
Gdy funkcjonariusze NKWD załomotali do naszego domu o północy 13 kwietnia 1940 roku, nie było czasu, by się pakować. Krzyczeli, poganiali. Ojca już wcześniej aresztowali i uwięzili we Lwowie. O jego dalszych losach dowiedzieliśmy się po wojnie. Mama chwyciła, co było pod ręką: dwa kilimy, koc, garnek, trochę jedzenia; chciała spakować rodzinne albumy, dokumenty czy pamiątki, ale zabronili. Deportowali nas w stepy południowego Kazachstanu. Tak jak tysiące polskich rodzin jechaliśmy w bydlęcym wagonie na niepewny los: ja – sześcioletnia, dziewięcioletni brat Kazik, dwunastoletni brat Mietek i nasza mama, trzydziestoletnia Maria Mazurkiewicz z Rolikówki.
Longina Wyspiańska Eckert Dawniej myślałam, że pobyt w sierocińcu to najgorsze, co mogło mnie spotkać. Prawdziwą szkołę przetrwania przeszłam dopiero wtedy, gdy władze radzieckie zdecydowały o wywiezieniu nas do Sarańska w Mordwińskiej Republice; tam przeszkolono polskie dzieci i młodzież na ślusarzy w rocznej szkole rzemieślniczej, a następnie skierowano do pracy w mieście Azbest koło Swierdłowska. Pracowaliśmy ciężko trzy lata w fabryce amunicji, również na nocne zmiany, zawsze po dwanaście godzin, również w niedziele; wytwarzaliśmy gilzy i inne opakowania do broni. Mieszkaliśmy w barakach w sąsiedztwie jeńców niemieckich, a byliśmy traktowani jeszcze gorzej niż oni.
Joanna Idczak Natkiewicz
Tamtej nocy, 13 kwietnia 1940 roku, do naszego mieszkania wtargnęli funkcjonariusze NKWD i kazali się szybko spakować. Odczytali głośno spis mieszkańców: Józefa Idczak, Edward, Joanna, kazali mamie podpisać odbiór domu. Ojca nie wymienili, pewnie wcześniej go aresztowali i wiedzieli, że go nie ma. Nasza dorosła siostra Anna mieszkała osobno z mężem i synkiem, jej też nie wymienili. Mama martwiła się, dopytywała o nią znajomych w drodze, ale nic nie wiedzieliśmy przez całą wojnę o jej losie. Brat, szesnastoletni Edek, spakował w pośpiechu, co było pod ręką; trochę jedzenia, kilka rzeczy ojca, z nadzieją, że się z nim spotkamy. Poszliśmy na stację kolejową prowadzeni pod karabinami, jak tysiące innych polskich rodzin z Kresów Wschodnich, w tamte niesławne dni sąsiedzkiej agresji.
Irena Bartkowiak Tomiak Wesoła
Do czasu wojny między Niemcami a ZSRR uważano nas w królestwie Stalina za niewolników. Amnestia uzyskana dla Polaków uwięzionych w łagrach przez polski rząd na uchodźstwie dała i nam szansę znalezienia sobie innego miejsca pobytu, lecz każdemu brakowało środków by wyruszyć w drogę 😉 nie wiedzieliśmy gdzie i jak szukać oddziałów wojska polskiego na południu ZSRR. Zabrakło ojców, którzy mogliby nas stamtąd wydostać. Wprawdzie druga zima okazała się dla nas łagodniejsza, bo już byliśmy zaaklimatyzowani, jednak wciąż gnębiły nas choroby, głód i zimno. Łapaliśmy z bratem Frankiem szpaki, które mama gotowała i tak się dożywialiśmy. Trzeba było trwać, nie poddawać się, żeby wrócić do Polski.