
We wtorek, 24 września zaprosiliśmy do Klubu Miłośników Podróży “Przez kontynenty”na niezwykle poruszający reportaż na temat Demokratycznej Republiki Kongo. Gość spotkania Bartek Sabela opowiedział m.in. o wstrząsających warunkach pracy w kopalni diamentów i wszechobecnej korupcji.
Szacuje się, że wschodnie prowincje Demokratycznej Republiki Konga kryją złoża złota o wartości dwudziestu, może trzydziestu miliardów dolarów. Ogromna część tych zasobów leży na terenach Kivu Północnego i Kivu Południowego, prowincji graniczących z Ugandą i Rwandą. Co kilka lat wybucha gorączka złota, która ściąga mieszkańców Konga i ościennych krajów. W 2013 roku stało się to w Shabundzie, niewielkim mieście leżącym w zakolu rzeki Ulindi, niecałe dwieście kilometrów w linii prostej na zachód od Bukavu. Do Kinszasy stąd ponad dwa tysiące kilometrów, więc stolica DRK wydaje się równie odległa co Warszawa. Shabunda w narzeczu plemienia Lega to kyabunda, czyli miejsce, w którym się odpoczywa. Spokoju tu jednak nie ma, przynajmniej od czasów osady założonej przez arabskich handlarzy niewolników. A już na pewno od kiedy w drugiej połowie XIX wieku Belgowie odkryli tu złoża złota, uruchomili pierwsze kopalnie, zbudowali mosty i drogi. Wojny w Kongu nie mają jedynie podłoża etnicznego. Gra toczy się o surowce naturalne. Bogactwo kraju staje się jego przekleństwem. Nie inaczej jest w Shabundzie. Miasto leży na złocie. Wystarczy przebić się przez kilkumetrową warstwę gliny albo pójść nad Ulindi i zanurkować. W szczytowym okresie gorączki złota, między rokiem 2013 a 2016, nad rzeką pracowało sto pięćdziesiąt prowizorycznych platform do płukania złota. Co roku Shabundę opuszczała tona czystego złota o rynkowej wartości trzydziestu ośmiu milionów dolarów. A okoliczne wzgórza kryją jeszcze koltan, srebro, wolfram, platynę, bizmut, ołów, cynę, tantal, turmaliny i ametysty. Oraz diamenty. /Bartek Sabela/